Pierwszy i jedyny autostop, bo byliśmy wykończeni i nie chcieliśmy płacić za taksówkę do miasta ceny, jaka zapłaciliśmy za autobus z KL do Malakki, bo to bez sensu. ;)
Okazja podwiozła nas pod hostel, w którym chcieliśmy spać czyli Sama Sama. Się jednak okazało, że jest pełen. Poza tym akurat Sama Sama nie miał klimatyzacji, a żadnemu z nas nie chciało się powtarzać sytuacji z Penangu, gdzie zrezygnowaliśmy z tego luksusu na jedną noc. Opłaciliśmy to niejakim brakiem komfortu snu – nigdy więcej w takich temperaturach.
Trafiliśmy w końcu do bardzo przyjemnego i niedawno powstałego hotelu, który miał klimę! Komfort spania w chłodzie to jest to, co pozwala odpocząć! Położyliśmy się spać, bo do miasteczka dotarliśmy po północy.
Następny dzień należał do moich dni na ,,nie”. Kiepskie samopoczucie, wysokie temperatury, brak świeżego powietrza oraz okropny ból gardła dały mi w kość. Poczucie humoru nas nie opuszczało, ale zakupy tego dnia to nie było to co czyniło mnie szczęśliwą(choć generalnie nie jest to mój żywioł). Na szczęście znaleźliśmy w Melace lampy! Te których nie kupiliśmy w BKK na Khao San, bo po co je dźwigać?:) To się nazywa mieć farta!:).
Tomek opisał to miejsce z elementami historycznymi, więc tutaj go zacytuję.
Melaka,ten strategicznie położony - w najwęższym miejscu Cieśniny Malacca (ważnego kanału transportowego pomiędzy Pacyfikiem a Oceanem Indyjskim) - port mia burzliwe dzieje. W latach ‘20 XVI wieku podbili go i obwarowali Portugalczycy.
Jednak już 1641 roku stracili port na rzecz nowej potęgi morskiej, Holendrów. Holendrzy natomiast porządzili sobie w Melace do 1795 r i ostatecznie odstąpili Brytyjczykom w wyniku traktatu z roku 1824 w zamian za Bencoolen na Sumatrze. Od do czasu uzyskania niepodległości przez Malezję była w rękach Brytyjczyków.
W Melace doskonale widać, jak kultura europejska wpływała na Azję w czasach kolonializmu. Widać to w architekturze; za każdym rogiem pojawiają się kościoły - katolickie lub protestanckie. Widać to również w otwartości lokalnych mieszkańców na obcokrajowców. Zero barier kulturowych (jak np. w Indiach), zero barier językowych (jak zdarzało się w Nepalu). Nawet w porównaniu do “turystycznej” Tajlandii, gdzie tez przecież zdarzało nam się rozmawiać na migi. ;)
Generalne spostrzeżenie: trzeba przyznać, że w Malezji w ogóle łatwo znaleźć się osobie z Zachodu. Ludzie mieszkający tutaj są po prostu bardziej “oświeceni”. Nie potrafię znaleźć innego określenia, choć powyższe nie oddaje dokładnie tego, co mam na myśli. To “światłość” może być zasługą 60% PKB, wydawanych przez malezyjski rząd na edukacje. Z drugiej strony, islam - ważny czynnik warunkujący relacje społeczne w tym kraju - nie jest tak obcy Europejczykowi, jak hinduizm, jainizm czy chińska lub tajska odmiana buddyzmu. Z islamem - w ten czy inny sposób - Europa miała mocny kontakt od ponad tysiąca lat; zdążyliśmy się z nim oswoić, a on z nami. ;) A skoro znów jestem przy wynurzeniach natury polityczno-społecznej: to Melace właśnie poznaliśmy podstawowa zasadę społeczną, warunkującą życie w tym kraju: "Muslims run the government, Chinese run the business, Hindu run the taxis". Przekazał nam ją Brytyjczyk od lat mieszkający w krajach Azji Południowo-Wschodniej. I wiecie co? To faktycznie tak działa… ;)
Po tej dygresji, wracając do Melaki: to tutaj zrobiliśmy zakupy. Nie tylko ze względu na to, że Melaka była przedostatnim przystankiem na naszej trasie (czekał nas jeszcze tylko Singapur), ale i dlatego, ze tutaj był największy wybór pamiątek. Klimatyzowane centrum handlowe było fajne, takie europejskie, aczkolwiek nie pobiło ilością i egzotycznością sklepików w Chinatown. Jedynym plusem wyprawy do tego centrum handlowego było to, że załapaliśmy się na happy hour w sushi-barze. Po prostu rewelacja! :)