Mam swoją Tajna Misje zwiazana z cudami swiata. Skutecznie ja realizuje. Ot, chocby dzisiaj…
Jestesmy w Petrze. Drugi, i ostatni dzien. Bo z Ammanu ucieklismy szybko, po “zaliczeniu” starowki. Ktora jest naprawde stara… Generalne wrazenie: Amman jest nudny. I szary.
Petra przeciwnie. Petra - jak na cud przystalo - jest cudowan. To nabatejskie, wykute w piaskowcu, rozkwitajace z poczatkem naszej ery miasto, urzeka tak o poranku, jak i zachodzie slonca. Do tego stopnia, ze dzis i wczoraj zerwalismy sie przed 8:00 (co dla mnie ciezkie jest, zwlaszcza, ze mamy czas godzine do przodu). Wracalismy tez wczoraj w nocy po ciemku z zachodu slonca, ktory obejrzelismy na punkcie widokowym powyzej Petry. Ciekawe doznanie, zwlaszcza, ze czolowke zostawilismy w duzym plecaku. :)
Do Petry wchodzi sie przez ok. 1,5 km kanion, pekniecie tektoniczne w skalach wysokich na kilkadziesiat metrow, tzw. Siq. Na koncu korytarza czeka Skarbiec. Potem zaczyna sie miasto. Zbudowane pzrez Nabatejczykow na miejscu osad Edomitow, troche poprawione pzrez Rzymian, az ok VI w n.e. zniszczone i odciete od wody przez trzesienie ziemi. Miasto powstalo bez uzycia kawalka drewna. Zostalo wykute w skalach albo - tylko w niewielkiej czesci - wzniesione z ociosanych kamieni.
Pierwszy dzien powloczylismy sie po miescie, chlonac jego atmosfere. Drugi spedzilismy, wspinajac sie na Mt Hor (Jebel Harun), miejse spoczynku Aarona, brata Mojzesza. O tym ponizej troche bardziej szczegolowo.
A jutro ruszamy na pustynie. Spimy w namiotach z Beduinami.
Cuda swiata to dla mnie maly cel podrozy. Okazalo sie, ze miejsca, ktore odwiedzam, z tymi wlasnie wybranymi na liste ciekawymi, czasami sie pokrywaja. Niektore wybieram swiadomie wiedziona lektura, artykulami, wspomnieniami bliskich czy opowiesciami osob, na ktorych pokazach zdjec bylam. Inne jakos tak prypadkiem trafiaja na liste zwiazana z moimi planami urlopowymi. O tym ostatnim , jakim jest dla mnie Petra, chce napisac troche wiecej niz Tomek.
Petra to starozytne miasto, ktore do tej pory zostalo odkryte wylacznie w 5 procentach. Jak dla mnie, juz ta czesc jest wystarczajaca, zeby na kazdym kto takie klimaty gorskie lubi, zrobic niemale wrazenie. Nie potrafie sobie wyobrazic, jak wygladalaby calosc miasta ukazana oczom zwiedzajacych. Mysle, ze wzrokiem nie ogarnelibysmy tego nawet ze wzgorza Aarona.
Pierwszego dnia udalismy sie do kas i zdecydwani, zakupilismy dwudniowe bilety wstepu. Bo wiedzielismy, ze na pewno jednego dnia chcemy wyjsc na wspomnianie wczesniej wzgorze, a po drugie, ciemno robilo sie juz ok 17, zatem czasu od rana nie bylo az tak wiele, jakby sie go chcialo.
Droga do Skarbca, wiedzie przez wawoz pieknie wyrzezbiony ruchami tektonicznymi, a skaly same w sobie raduja oko niesamowitym kolorami, zmieniajacymi sie w zaleznosci od padania swiatla czy prominieni slonca. Wszyscy miejscowi naganiacze nie mogli wyjsc z podziwu, ze chcemy kawalek marszu 1,2 km przejsc na nogach, przeciez osiolek jest tani i naprawde szybki (Air conditioned Ferrari taxi).:) Momentem dosc podnioslym w calym tym spacerze jest chwila, kiedy pomiedzy skalami wawozu ujawnia sie kawalek fasady Skarbca. W porach poludniowych, jest on mocno oswietlony sloncem, wiec to wrazenie tym bardziej sie poteguje. Sam cud, wykuty jest w skale, ktora znajduje sie tuz naprzeciwko wyjscia w Siq’u. Dlatego mala przestrzen, kolory skal i ogromna budowla, w sumie, tworza calkiem oszolamiajaca i powalajaca na kolana czesc tego spaceru. Kazdy kto raz w zyciu dosiwadczyl tego momentu kontemplacji miejsca, budowli czy chwili, ktora dla niego jest takim malym cudem, tutaj mialby swoj kolejny.
W dalszej czesci zwiedzania, dotarlismy do Krolewskich grobowcow, ale nasza uwage zwrocila sciezka prowadzaca pod gore w zupelnie przeciwnym kierunku. Wiedzeni zoladkiem spoczelismy na chwile, zeby zjesc w koncu sniadanie i okazalo sie, ze jestesmy na calkiem dogodnej sciezce w strone miejsca, kotre tez chcielismy odwiedzic, a mianowice: High Place of Sacrifice - miejsca skladania ofiar. Nie zastanawiajac sie za dlugo, ruszylismy przed siebie, po raz kolejny bedac dosc ciekawym obiektem dla turystow schodzacyach we wzgorza na osiolkach: ,,Are you going to climb there? Well, good luck!. Dziwaki. Oni, nie my.:) Szlak przebiegal dosc malownicza trasa. Ciezko jest mi ubrac w slowa piekno gor, ich koloryt, rodzaje formacji skalnych. Bowiem okazuje sie, ze o skalach nie wiem za wiele, ale wiem, ze robia one na mnie spore wrazenie. Zreszta pamietam momenty, kiedy robiac zdjecie, dosc powaznie zaczynalam sie zastanawiac: czy ta skala jest pomalowana czy rzeczywscie tak samo z siebie kolorowa. Temperatura tego dnia, wzrastala wraz ze wzrostem wysokosci. Bylo dosc goraco. Moze to bylo powodem pustek na szlaku. Co dla nas bylo milym zaskoczeniem.
Ze wzgorza, na ktorym odpoczelismy, udalismy sie dalej, Dolina Motyli, do centrum miasta. Pobieznie rzucilismy wzrokiem na nastepne wzgorze. Wiedzielismy, ze jest tam Monastyr kolejna wykuta w skale budowla, nazywana tak, z racji krzyza chrzescijanskiego , ukrytego misternie w miejscu, oltarza. Wspinalismy sie zatem dzielnie, wiedzac, ze czas nas z deka goni, bo do przejscia jeszcze kawalek, a zachod slonca tuz tuz. Po wejsciu na gore, oboje stanelismy jak wryci i stwierdzilismy, ze Spielbeg ma zupelnie inny gust. Zastanawialismy sie bowiem dlaczego Monastyr nie gral glownej roli w Ostatniej Krucjaciee??? No wiem, wiem Petra to cud swiata.:) Klasztor, trzeba zobaczyc wlasnie w popoludniowym swietle slonecznym. Cieplym, zlotym, podkreslajacym kontury budowli. Jest on ogromny. Co zreszta mozna dosc fajnie ocenic, bo nie jest wcisniety jak Petra w mala szczeline pomiedzy grobowcami, a wawozem. Mozna go natomiast podziwiac z 3 wzgorz, na ktorych znajduja sie punkty widokowe. Zaliczalismy je po kolei, i nawet widzac chowajace sie powoli za skaly slonce, zastanaowilismy sie czy na ten trzecie tez idziemy, bo przecie widok pewnie taki sam. Po chwili oboje z takim samym zapalem ruszylismy na trzeci punkcik, stwierdzajac, ze nie wiadomo czy tutaj kiedys jeszcze bedziemy, wiec po co to stracic. Swoista ciekawostka tych punktow jest fakt, ze kazdy z nich zanywany jest :End of the world view. Jakby swiat konczyl sie na Jordanii.:)
Zejscie ze wzgorza i przez wawoz, odbylo sie przy uzyciu latarki Tomkowej komorki. Niestety czolowka zostala w duzym plecaku w hostelu. W sumie stwierdzam, ze skoro tak nieprzewidziane pomysly przychodza nam do glowy, nalezy czoowke zawsze miec przy sobie. Od tamtego wieczoru mamy. Na szczescie czesc spaceru powortnego udalo sie nam zrobic w towarzystwie Jennifer i Davida, troche lepiej niz my wyposazonych, backpackerow z USA, ktorzy wyciegneli nas ( no dobra, jakos szczegolnie nie musieli nas namawiac ;)) do ponoc najstarszego baru na swiecie. Co to wieku baru mam powazne watpliwosci, jednek wystroj i samo polozenie robi wrazenie, bo jest to sala wykuta w skale. No i drinki tez dobre robia.