Najpierw chodziła mi po głowie Tajlandia. Malezja przepychała się w myślach, z racji takiej, że podczas powrotu z jednej z podróży, w magazynie pokładowym przeczytałam o Kuala Lumpur. Singapur okazał się niezłym dodatkiem. Tomek, go wymyślił, sprytnie zresztą. Z Tomkiem właśnie lecimy. Na ponad 3 tygodnie. Niby czasu sporo, ale na taki kawałek świata, to zdecydowanie za krótko.
Planowanie szło nam jako tako. Oczytać się w dwóch przewodnikach to jedno, wiedzieć co chce się zobaczyć to drugie. Niemniej wybieranie naszego miliona atrakcji zajmuje trochę czasu. Ja starałam się dowiedzieć jak najwięcej od osób, które interesujące nas rejony odwiedziły. Po wszelkich poszukiwaniach ustaliliśmy co nastąpiło.
Najpierw Tajlandia:
- Bangkok, gdzie spędzimy Wielkanoc,
- Ayuthaya, starożytna tajska stolica (kiedy Tajlandia zwała się jeszcze Syjamem)
- Kanchanaburi, gdzie znajduje się ten słynny Most na rzece Kwai
- wodospady w Erawan National Park
- (na 100%) Pukhet, gdzie max. 2 dni poleżymy na plaży, bo więcej nie jesteśmy w stanie
- przez Ko Phi-Phi do prowincji Krabi, gdzie “zaliczymy” Ao Nang Beach i Park Narodowy Khao So
Potem przenosimy się do Malezji:
- Penang
- Kotha Baru, gdzie jest podobno jakiś fajny targ
- Taman Negara, czyli kolejny park narodowy
- Cameron Highlands: wzgórza i z nazwy, i z wyglądu! wreszcie będzie można połazić i napić się dobrej herbaty :)
- Kuala Lumpur - te dwie wieże...
- Melaka, klimatyczne, postkolonialne miasto, tygiel kulturowy i jedno z najstarszych miast Malezji…
A na koniec - Singapur, drugie najgęściej zaludnione państwo świata.
Tyle udało się ustalić i zaplanować. Reszta to będzie nasz wspólny żywioł.