To wrażenia spisane przez Tomka, z którymi ja całkowicie się zgadzam i pod którymi się podpisuję. Oto one.:)
Po 3h snu samolocie w i jetlagu na poziomie jakichś 6-7h (nadal nie mogę się doliczyć…) od 7:00 rano ruszyliśmy na podbój Bangkoku. Po 14 godzinach “na mieście” mogę stwierdzić, ze to Bangkok podbił nas. I urzekł. ;)
Nazwa
Prawdziwa, tajska nazwa Bangkoku to Miasto Aniołów - nazwa składa się z 42 sylab zgrupowanych w kilkanaście słów. Ale to europejscy ignoranci nie chcieli się przemęczać. Zostało wiec - Bangkok. Dziwne, nie? ;)
WyWat-owani
Wat to tajskie określenie na świątynię. Świątynie stoją na każdym kroku. A Lonely Planet każe odwiedzić je wszystkie. Odwiedziliśmy dużą część. Jesteśmy wat-ed out, na dłuższy czas. Nawet dziś w Ayuthayi, przeszliśmy tylko przez kilka. Za to spotkaliśmy słonie. Dużo słoni. ;)
Azjatycki standard
Sawasdee! czyli: “witajcie”. Słyszymy to na każdym kroku. A następnie: Where do you come from?A następnie: Will you take my tuk-tuk? We go to standing Buddah! 80 bhats only! Special price for you, my friend! Tuk-tuk to 3-kołowiec, takie cuś jak hinduska motoriksza. Buddę już widzieliśmy, co z tego, skoro możemy to zrobić jeszcze z 200 razy. Za jedyne 80 bhatow! Nikt nie jest bezinteresowny, ale w kraju, gdzie każdy jest tak uroczo uśmiechnięty, łatwo można dać się nabrać. Wczoraj zostaliśmy przewiezieni po dwóch sklepach z odzieżą, gdzie stargowałem szyty na miarę garnitur dla siebie z jedynych 8500 bhatow do 4000 z groszami. Oczywiście, nie kupiłem go, ale milo wiedzieć, ze po Indiach nie wyszedłem z wprawy. ;)
Narodowy sport
Jednak nie muy thai (tajski boks). Podobno “ping-pong”. Nie ping-pong, ale “ping-pong” właśnie. ;) Tak kierowcy tuk-tuków mówią na Patpong, dzielnice Bangkoku, którą Lonely Planet określa mianem Red Light District. Wybieramy się tam dzisiaj. Może znajdę jakąś fajną nieużywaną rakietkę. :)))
Ech, marzenia.
Jakby mi Ewa pozwoliła…
Oboje nie przypuszczaliśmy, że miasto zrobi na nas takie wrażenie. Szczególnie biorąc pod uwagę nasze zwyczaje podróżnicze: natury i przyroda i stronie od wielkich aglomeracji.
Ta podróż chyba wiele zmieniła. Okazuje się, że jedno i drugie można sprytnie połączyć