To był jeden z najbardziej spontanicznych wyjazdów ever. :)
Jako, że rok 2008 obfitował w podróże, bo jakaś kumulacja urlopu nastąpiła (pracuję nad opisami pozostałych miejsc), stwierdziłam, że raz kozie śmierć. Ciężko było się zdecydować, tym bardziej że za pasem czekała Kuba. Nijak nie udało się tych dwóch podróży połączyć, bo z zupełnie różnymi ekipami miałam je realizować.
Po przemyśleniach, przeliczeniu funduszy oraz wybłaganiu urlopu, zdecydowałam: lecę, bo Grand Canyon od zawsze chciałam zobaczyć i to jest moja okazja.
Bilet kupiony w środę, pakowanie w piątkowe popołudnie i wylot w sobotę.
Czas zrealizować kolejne marzenie.
Chyba, przy tej właśnie podróży przekonałam sie, że jestem w stanie sporo poświęcić, żeby zobaczyć nowe miejsce na świecie.