W późnych godzinach wieczornych udało się nam szczęśliwie dojechać do domu. Dla mnie oznaczało to jeszcze spakowanie się, bo następnego dnia w godzinach południowych wylatywałam do Krakowa.
Wyjazd ten był najbardziej spontanicznym do tej pory. Na razie jedynym wyłącznie samochodowym, nie licząc samolotu, którym musiałam dolecieć.:) Był spełnieniem mojego licealnego marzenia z bonusem w postaci realizacji tego marzenia z moją mamą.
W zasadzie jej oraz Tadkowi należą się podziękowania, za to, że mnie zaprosili i znosili moje narzekania na odwiedzane miasta i przekonywanie ich na nowe trasy, które nie były zaplanowane, ale jak sami później przyznali ciekawe i warte rezygnacji z wcześniej ustalonych tras. Również Wojtek i Małgosia, którzy nam towarzyszyli, dołożyli swoje sympatyczne 4 grosze, żeby ten nasz wspólny czas, spędzany na tak niewielkiej powierzchni jakaś jest minivan, był miły i zapamiętany na zawsze.
Dzięki dużym odległościom udało mi się przeczytać w czasie tych 7 dni, dwie książki, co normalnie nie zdarza się na wakacjach.
Na zakończenie moje małe statystyki:
* ilość dni: 7
* ilość przejechanych mil: 5300
* ilość zrobionych zdjęć: 1001
* najlepsza kawa: Starbucks był wszędzie;)
* najlepsza pogoda: Las Vegas
* przejechane stany: Illinois, Iowa, Nebraska, Colorado, Arizona, Nevada, Utah i postawienie nogi w New Mexico
* suma przegrana w kasynie: 35 USD
* najczęściej powtarzany zwrot: ,,I to jest atrakcja!" :)
* najcześciej słuchana płyta w trasie: Goats Head Soup z wieloma powtórkami ,,Angie";)