Z racji takiej, że był to mój kolejny, wolny dzień, udałam się na wycieczkę wyjazdową.
Jako, że interesowały mnie dwa miejsca jedno na zachód - Cannes, a drugie na wschód - Nicea, postanowiłam najpierw udać się to siedziby prestiżowego festiwalu filmowego - Cannes. Zresztą dzięki tego typu festiwalowi i innym atrakcjom kulturalnym miejscowość ta zdobyła taką popularność.
Na mnie nie zrobiło większego wrażenia, żeby nie napisać - żadnego.;) Doszłam do wniosku, że są miejsca, które mają swoje pięć minut i ja niestety nie trafiłam do tego właśnie w tymże pięciominutowym czasie antenowym. Dywan leżał gdzieś na tyłach pałacu festiwalowego, okurzony i zwinięty, barierki oddzielające gapiów od gwiazd, złożone w jednym miejscu, w połowie zakrywały gwiazdorskie odbicia dłoni składane w brązie. Miasto jakby wyludnione.
Była jedna rzecz, która do dziś została mi w pamięci. Zacumowane w przystani jachty. Nie znam się zupełnie na tego typu środkach transportu czy prestiżu jakiego dodają swoim właścicielom, ale robiły ogromne wrażenie.:) Dowód poniżej.
Z racji powyższego, wizyta w tym miasteczku upłynęła mi dość szybko. Następnie wybrałam się na zwiedzanie Nicei. Tym razem skorzystałam z pociągu, który swoją trasę na wzdłuż wybrzeża. Nie muszę dodawać, że widoki są nieziemsko powalające.