Dziś i jutro grasujemy w Luksorze.
Nie, nie pomyliłem się i wiem, co znaczy słowo grasujemy. Ale abyście dokładnie wiedzieli, co autor miał na myśli, kilka zdań tytułem wyjaśnienia.
Wszystko zaczyna się od egipskich „handlowców”, z którymi mamy kontakt od momentu wylądowania na lotnisku w Kairze. Ogólnie, Egipcjanie potrafią sprzedać wszystko – od niepotrzebnego Ci kamiennego skarabeusza po przejazd taksówką na dystansie 200m spod stacji do hotelu. Ale robią to w swoisty sposób…
Planuję zrobić w przyszłości dłuższy wpis o technikach marketingowych oraz strategiach negocjacyjnych Arabów, ale na razie zbieram materiał i prowadzę badania – niestety dla moich zasobów finansowych – uczestniczące. Póki co, w telegraficznym skrócie każda transakcja z Egipcjaninem prowadzona według Zasady 3H. To moja robocza nazwa pochodząca od poszczególnych etapów: Hussle – Haggle – Hustle.
Otóż na samym początku jesteś nagabywany, wiązany emocjonalnie z „handlowcem” dzięki serii pytań i stwierdzeń (your name, my friend?; which country?; aaah, yes, Polish very good people!), a wreszcie praktycznie zmuszany do nawiązania rozmowy o, oczywiście, dowolnym środku trwałym („papirusowy” kartonik), wartości niematerialnej (oprowadzenie po świątyni) lub usłudze (wspomniany już przejazd taksówką). Czasami wystarczy stanowcze: la’a, shukran, żeby nagabujący dał sobie spokój. Ale bardzo, bardzo rzadko.
Zwykle choćby iskierka zainteresowania powoduje przejście do etapu drugiego: targowania się. Ten najdłuższy etap transakcji przebiega według utartego schematu. „Handlowiec” rzuca Ci cenę z kosmosu (only 30 pounds for taxi, my friend!). Ty odpowiadas ceną dziesięciokrotnie (tak, 10x!) niższą (3 pounds, sir, no more). Jeśli naprawdę przestrzeliłeś, wzruszy ramionami i odejdzie. Po raz kolejny, zdarza się to rzadziej, niż całkowite zaćmienie słońca. Negocjacje trwają (jak pisałem powyżej, o strategiach będzue innym razem), aż spotykacie się w okolicy ceny sześciokrotnie niższej, niż wyjściowa (5 pounds or thank you!; OK, OK, my friend, 5 pounds…). To przerobiony na żywo przykład, choćby dziś przy łapaniu taksówki z Karnaku do hotelu (dystans ok. 3 kilometrów).
Teraz przechodzimy do najbardziej „wrażliwego”, lecz ciekawego etapu: próby zrobienia przekrętu. Ilu „handlowców” – tyle wariantów, a każdy dostosowany od okoliczności. Może nastąpić – i najczęściej następuje – przy płaceniu za usługę po jej wykonaniu (no Egyptian pounds, British pounds!). Tu należy dodać, że kurs funta egipskiego do złotówki jest jak 2 do 1. Kursu funta egipskiego do funta brytyjskiego nie śledzę…
Rozwiązanie: nie dać się wkręcić, obstawać twardo przy swoim. Nie można inaczej. Jednak to hustle ma dodatkowy aspekt: czegokolwiek nie kupisz, ile byś nie zapłacił – i tak czujesz się orżnięty, bo wiesz, że localsi płacą dużo lepszą cenę, niż Ty…
Po tym przydługim wstępie, wiecie już, że Egipcjanie próbują przekręcić nas na każdym kroku. Tak więc już pierwszego dnia wpadłem na – genialny skądinąd – pomysł, że my będziemy przekręcać Egipcjan.
Jak?
Bardzo prosto.
Każdy zabytek, muzeum, sala wystawowa czy cokolwiek innego, gdzie trzeba zapłacić wstęp, ma zniżkę dla studentów zawsze sięgającą maksymalnie połowy tego, co płaci zwykły zwiedzający…
…a my mamy karty Planeta Młodych, na podstawie których jesteśmy ubezpieczeni w podróży. Coś, jak Euro