Pierwsze miejsce, jakie odwiedziłyśmy. Dotarłyśmy tam po 37godzinach podróży, wyczerpane i zmęczone, ale gotowe na nową przygodę i odkrywanie nieznanych terenów.
Samo miasteczko jak i jego okolice, pełne są miejsc z ruinami po inkaskich władcach. Moje pierwsze wrażenie po zobaczeniu tamtejszych wzgórz, którym nie omieszkałam podzielić się w towarzyszkami podróży:,, To takie przerośnięte Bieszczady”. Eksplorując okolice zobaczyłyśmy świętą dolinę, czyli: Tambo Machay, Puna Pucara oraz Cusco. W drodze do Aguas Calientes, skąd miałyśmy udać się na Machu Picchu, zobaczyłyśmy Salinas. Jedno z miejsc, które zrobiły na mnie sporawe wrażenie. Są to tarasy solne, nawadniane, aby wydobyć dzięki temu sól, głównie dla zwierząt. W baraku obok tych sadzawek było coś na kształt stodoły pełnej soli.:) Są one położone dość wysoko w górach, więc widok tym bardziej zapierający dech w piersiach. Wygląda to jak małe jeziorka. Światło odbijające się w kryształkach soli tworzy cudne odbicia i ,,kotki" na pobliskich skałach. Piękny widok, rekompensujący spacer pod górę w piekielnym słońcu.
Na naszej drodze do Świętego miasta Inków było jeszcze kilka miejscowości, bo po pierwsze były ,,po drodze", a po drugie: dostanie się do nich było dosyć łatwe. Co jak co, ale infrastruktura komunikacyjna jest w Peru rozwinięta jak nigdzie indziej. Nie dziwi ten fakt, bo w zasadzie w każdym z busów, którym docierałyśmy do różnych miejsc, spotykałyśmy turystów. Jest ich tam chwilami więcej niż ,,tambylców". Udałyśmy się tą drogą, w kierunku Olantaytambo (też fajne ruiny – zauważam jedną prawidłowość w podróżowaniu – Indie moc świątyń, Tajlandia – Waty, a w Peru były to właśnie ruiny), żeby tam kupić bilety do Aguas Calientes, skąd wychodzi się Machu Picchu. Sposoby dotarcia, o których wiem, są dwa: kilkudniowy trekking lub podjazd drogim dość pociągiem Peru-rail. My kupiłyśmy bilety na pociąg, bo czasu na trekking niestety nie było.
Machu Picchu
Nie miałam specjalnych wyobrażeń o tym miejscu. Oczytanie przed wyjazdem wzbudziło ciekawość, owszem, jednak taką ,,zwykłą” ,poznawczą. Kiedy w końcu po mokrym, dusznym i pełnym owadów, które przyklejały się dosłownie wszędzie, marszu pod górę dotarłyśmy do celu – zamarłam z wrażenia. Trochę od tego męczącego podejścia ;), bo warunki nie były najlepsze, poza tym wysokość (2090-2400 m n.p.m). Byłam zaskoczona ogromem powierzchniowym jaki zajmuje to miejsce. Niesamowita historia odkrycia, podsycała tylko to wrażenie. Jak można nie zauważyć takich ruin?;)
Miasto fascynuje – potrafiłyśmy spędzić tam cały dzień podziwiając systemy budownictwa, wodociągów i organizacji życia jakie kiedyś miało tu miejsce. Jednak czas ruszać dalej, jeszcze tyle przed nami.