Do hotelu w Agrze dojechaliśmy już po zmroku dnia poprzedniego. Po ciemku Agra sprawia całkiem pozytywne wrażenie. Budownictwo delikatnie odbiega od tego spotykanego wcześniej, jakiś nieodgadniony porządek tu panuje. Ów porządek został zniszczony diametralnie przez informacje, z którą wrócił do nas Rajesh - nasz kierowca, z którym tutaj sie rozstajemy. Wręczając nam bilety na dalszą podróż pociągową oznajmił: ,,W piątek Taj Mahal jest zamknięty dla zwiedzających”. O zgrozo!!! Zakrzyczałam. Po kilku minutach pertraktacji i kombinacji postanowiłyśmy: wrócimy tu jeszcze przed wylotem, bo ja z Indii się nie ruszę nie widząc tego cudu świata(wtedy chyba najdobitniej zdałam sobie tak mocno sprawę, że ja CHCĘ TO ZOBACZYĆ!!!). Nasza ostateczna wersja jest taka: jak już wrocimy do Delhi i zdecydujemy co robimy z wyjazdem do Amritsaru to uzgodnimy kiedy Agra, bo że na pewno, to nie podlega dyskusji. Wrrrr...
Zatem z racji powyższych w tym dniu jakże boleśnie zostaniemy dotknięte niemożnością zobaczenia budowli, dla której zahaczyłyśmy o to miejsce:/ Został nam Agra Fort.
Agra Fort
Budowę masywnego fortu w Agrze, wykonanego z czerwonego piaskowca na brzegu Jamuny, rozpoczął w 1565 r. cesarz Akbar. Aż do czasów Szacha Dżahana obiekt był sukcesywnie rozbudowywany. Za panowania Akbara służył celom wojskowym, Szach Dżahan uczynił z niego pałac, który ostatecznie stał się dla niego więzieniem, gdy w 1658 r. władzę przejął jego syn, Aurangzeb.
Jest w istocie zespołem budowli zamkniętych wewnątrz potężnych, czerwonych murów zewnętrznych o wysokości do 20 metrów i łącznej długości około 2,5 kilometra. Obecnie do wnętrza fortu wchodzi się przez bramę Amara Singha, zwaną również Bramą Lahore (jedną z dwóch istniejących; drugą z istniejących jest Brama Delhi). Wewnątrz znajduje się szereg budowli, głównie o charakterze pałacowym.
Mówi się, że Akbar zbudował Pałac Dżahangira, największą prywatną rezydencję w forcie, dla swego syna. Jest to pierwsza budowla, która wskazuje na przesunięcie akcentów w przeznaczeniu fortu – warownia zaczęła pełnić funkcję luksusowej rezydencji. NA szczególna uwagę zasługuja takie miejsca w forcie jak:
- Moti Masjid (Meczet Perłowy) - wykonany z marmuru, uważany za jeden z najpiękniejszych meczetów Indii
- Shish Mahal (Pałac Luster), ze ścianami inkrustowanymi drobnymi szkiełkami, służył damom haremowym za garderobę
- Nagina Masjid (Meczet Klejnotu), meczet klejnotu z mihrabem (kierunek: Mekka)
Choć przyznam, że zawiedziona i pewna tego, jak będzie wyglądało nasze popołudnie niechętnie się tam wybrałam.
Co za dzień:/ A to dopiero południe. To jeszcze nic. Odczytując właściwą stację odjazdu naszego pociągu do Varanasi z Agry, dowiadujemy się, że to nie Agra w rzeczy samej, ale TUNDLA, miejscowość oddalona od Agry jakies 40 km.
Zostajemy podrzucone przez Rajesha na stację.
Sytuacja wygląda tak:
- Tundla to zabita dechami dziura ze stacją kolejową,
- miejsce , w którym jest targ , ale owoców wybór marny ( wprawdzie zdobywam ulubione sweet potatoes, ale nie jest mi dane cieszyć sie nimi at all : ( ,
- punkt podróży tzw utknięcie bez szans ruszenia sie gdziekolwiek
- bo po pierwsze: popołudnie na zapyziałej stacji,
- po drugie: małpa nas okradła, zabrała te wyżej wymienione, upragnione, ulubione ziemniaczki...buuu
- oczekiwanie na poiąg w towarzystwie panów z karabinami,
- wreszcie lekcja edukacji dla pracowników miejscowej stacji kolejowej, ale to opisze poniżej.
Siedząc już którąś tam godzinę na tej nieszczęsnej stacji zachciało mi się kawy. Wiedziałam, że po drugiej stronie niedaleko platform i Resting roomu było gniazdko z pradem, bo ktoś tam komórkę wcześniej ładował. Było to spory kawałek od miejsca zrzutu naszych bagaży, poza tym nie chciałam Domi zostawiać na tej stronie samej. Postanowiłam uderzyć do zaprzyjaźnionego już pana zza okienka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy pytając o kontakt z pradem na stacji pan zaproponował mi kontakt w ich biurze. O! Zadziwiające, pomyślałam. Super, Domi z plecakami mam na oku i jeszcze kawki sie napije. no i sie zaczeło wypróbowywanie gniazdek i komentarze. Nikt nie chciał mnie wysłuchać, że aby woda się zagotowała, grzałka musi dobre 2 minuty być wetknięta w gniazdko i grzać. Suma sumarum: wody nie zagotowałam, obeszłam się smakiem kawy. Pomyślałam, że jak pójdziemy na platformę, wtedy po drugiej stronie sobie zagotuje. Bo przecież się nie poddaje szybko. Poza tym to był dzień bez kawki rano. Zbliżała się godzina przyjazdu pociągu i naszego przejścia na peron, zatem namówiłam Domi, żeby przetestować gniazdka ,,po drugiej stronie” platform.
Domi jakby miała przeczucie, bo oponowała dość mocno, że brudno, nie bezpiecznie i te pe. Doszłyśmy tam, znalazłyśmy gniazdka, ale ptaków na drutach było tak wiele, że się wystraszyłyśmy i zaczęłyśmy wiać. Po co nie wiem , bo Domi i tak dopadł. Kolejny. Takie trochę ,,zasrane" szczęście. Bo to nie był pierwszy raz. Ale wszystko konczyło sie dobrze i to na pewno nie karma tak działała.:)
Podróżowanie w Indiach uczy cierpliwości. Zdecydowanie podrózowanie pociągami. Jeżdzą jak chcą i już. Dodam, że nasz pociąg spóźnił się 1,5 godziny i do celu dotarł za wcześnie!!! Ale o tym poniżej. Stałyśmy na tej stacji TUNDLA już ponad godzinę, a pociągu nie było widać, ani słychać. Czas umilałyśmy sobie konwersacją z turystami zWłoch: Sabriną i jej kolega.
Najbardziej stresującą rzeczą był fakt, że nie wiedziałyśmy wtedy jak wyglądają przedziały naszego wagonu, czy jest ciepło, czysto etc. O jakie było nasze bardzo pozytywne zaskoczenie, kiedy pan zaczał roznosić kocyki i prześcieradła. Jakiś czas po powrocie do Polski dowiedziałysmy się, że kupiłyśmy sobie jakies super wypaśne klasy nocne.:) Udało sie nam jednak zakosztowac takiej typowej podórzy indyjska koleją, później.:)
Cudnie się zasypiało nastawiając zegarek na pół godziny przed spodziewanym, opóźnionym dojazdem do Varanasi. Zasnęłyśmy zmęczone 7 godzinnym czekaniem na stacji.
O, jak szybko zbierałyśmy się, kiedy po nadrannej wizycie w toalecie z ,,głupa franca” zaspana zapytałam pana konduktora:
- Kiedy bedziemy w Varanasi?
- O za 5 minut odpowiedział i sie usmiechnął.
Osz w piętkę!
O mojej panice w oczach i prędkości z jaką zasuwałam budzić Domi nie musze pisać. Ona niczego nieświadoma potulnie się pakowała i szybko wyskoczyłyśmy z pociągu, już na peronie sprawdzając czy w zasadzie najpotrzebniejsze rzeczy udało się nam zabrać.
Pakując sie pociągu szperałyśmy tylko za biletem, paszportem i pieniedzmi, reszta to rzecz nabyta.:) Riksiarz dowiózł nas do Old Yogi Lodge i położyłyśmy się spać.