Słońca nie lubiłam nigdy. A raczej temperatur z nim związanych, ale tutaj żar leje sie z nieba.Na szczęście dotarliśmy na wyspy i tam dzięki wodzie niby chłodniej. Niby, bo jej temperatura jakoś szczególnie mocno nie chlłodzi. Songkran w BKK to było to: dużo wody, mokre ubrania i dzięki temu chłodniej...przynajmniej tak się to odczuwało. A słońca mam dość również dzięki temu, ze wczorajsza przeprawa z Patongu na Phuket na KoPhi Phi była wyjątkowo szybka. Na tyle, ze nie zdążyliśmy się wysmarować blokerem i na tyle, ze ja dziś wyglądam jak Myszka Miki, bo w okularach na lodzi siedziałam;)
Patong to miasteczko iście imprezowe. Dla takich peace loving souls jak my ;) to raczej delikatny niewypał. Z drugiej strony, właśnie tam można zobaczyć cały ten ,,samonapędzający się" przemysł z pięknymi ( przynajmniej niektórymi) Tajkami w tle. To tam można spotkać turystów, którzy planują zostać w tym mieście tyle czasu, ile my zamierzamy poświęcić na przejechanie Malezji. Kwestia priorytetów. Miejsce lekko męczące, bo w zasadzie poza plażą i wieczornymi ekscesami typu: night club show nie było tam nic ciekawego:)