Jasne, że fajniej byłoby spotkać Luisa de Fiunes'a, ale nie ma tego złego.
Ten dzień udało się spędzić razem z Mariolką, bo na szczęście we Francji soboty są dniem wolnym.:) Postanowiłyśmy wybrać się do Saint Tropez i przy okazji odwiedzić port Grimaud, o których opowiadał mój znajomy.
Ponoć do Saint Tropez chcą przyjechać wszyscy. Głównie po to, żeby zobaczyć bogaczy jedzących wystawne śniadania, obiady czy kolacje na swoich luksusowych jachtach. O! Dla mnie to byłby powód, żeby te jachty pooglądać, niekoniecznie tych milionerów w swojej zatoce.:) Jest bowiem na co popatrzeć. Choć podobno gwiazdy dość mają Saint-Tropez, uciekają w bardziej odludne zakątki, a na plażach jednej z najsłynniejszych miejscowości nadmorskich Europy coraz więcej jest bogatych biznesmenów z rodzinami oraz zwykłych turystów, którzy przyjechali tu otrzeć się o wielki świat. I mnie to jakos nie dziwi. Wielkie tłumy zwiedzających, ciasnota na ulicach...Urokliwym miejscem była cytadela na wzgórzu, a że dostać się do niej mozna było tylko po stromych schodach, nietrudno się domyślic, że większośc turystów w takim upale, jednak z tej atrakcji zrezygnowała. My w żadnym wyapdku, bo stamtąd dopiero można było zobaczyć całą zatokę i te turkusowe widoki. Dowody poniżej w galerii.
Specerkiem penetrowałyśmy małe, kręte uliczki, w ktorych sporo było małych kawiarenek i restauracyjek, przy których zaparkowane stały skutery, dośc powszechny środek transportu w tych rejonach.
Na jednym z placów zauważyłysmy jakiś tłum skumulowany wokół jednej osoby. Podeszłam bliżej i jak sie okazało był to własnie Jack Chirac, wsiadający do swojego samochodu, ale na tyle powoli, że nie tylko udało się go sfotografować, ale i zuważyc, że podjął rozmowe z nielicznymi gapiami. Dośc sympatyczne wydarzenie tego dnia.
Po takich atrakcjach popłynęłyśmy do miejscowości Grimaud, która jest zwana francuską Wenecją, ze względu na kanały oraz położenie.