W dalszej części podróży nastąpiła tzw objazdówka z pojedynczymi noclegami w Huacachina i Paracas.
W okolicach laguny Huacachina zakosztowałyśmy sand-boardingu. Zjazdy na desce z wydm. Coś przepięknego, bo nie tylko na pustyni, ale jeszcze pod koniec dnia, więc widoki niesamowite. Dodam tylko, że aby przedrzeć się przez piach pustyni, jechaliśmy śmiesznymi samochodami z rusztowaniem, zapięci pod brodę. Piachu mieliśmy pełno wszędzie, ale dosłownie wszędzie.:)
Głównym powodem zatrzymania się w Paracas był Park Narodowy, który jest zlokalizowany w tamtych rejonach oraz wyspy Ballestas, niegdyś miejsce, skąd eksportowano ogromne ilości guana – naturalnego nawozu ptasiego, mocno odczuwalnego nosem na wycieczce motorówka w tamte rejony.
Można się tam dostać tylko łodzią, trzeba uważać na ptaki, które nie zważają na obecności turystów i załatwiają swoje potrzeby nawet w locie.:)
Udało się nam zobaczyć lwy morskie, leniwe i byczące się na słońcu, pływające w odmętach oceanu. Dookoła motorówki pływały w oceanicznej wodzie młode lwy morskie, inne ryczały leniwie wygrzewając swoje tłuste cielska na słońcu. Po skalistym nabrzeżu dreptały sobie śmiesznie i nieporadnie wyglądające pingwiny. Widzialiśmy wiele gatunków egzotycznych ptaków, między innymi czarne kormorany, a także liczne gatunki mew.
Obok tych wysp, odwiedziłyśmy również Rezerwat Paracas – gdzie naszym oczom ukazały się różne kolory nabrzeży od czerwonego po tradycyjnie szare skaliste. Tam uzbierałyśmy masę muszli i zobaczyłyśmy łuk – zwany Katedrą, który jak wieści z Peru doniosły, jakieś dwa lata temu runął w morze. Także zdjęcie poniżej będzie unikatowe.
Dowiedziałyśmy się wtedy, ze nazwa Paracas powstała od słowa "paracas", które oznacza "piasek padający jak deszcz", ponieważ latem piasek z pustyni powoduje burze piaskowe przypominające deszcz.
Podczas wycieczki pojechaliśmy także nad wybrzeże Oceanu Spokojnego. By dostać się na piaszczystą plażę trzeba zejść z wysokiego klifowego brzegu. Od maja do listopada na wybrzeżu żyją flamingi chilijskie, które na tą część roku przylatują tu z wysokich Andów. Jak głosi legenda od ich ubarwienia powstała flaga peruwiańska. Flamingi mają czerwone skrzydła i biały tułów i taka jest właśnie flaga – z lewej i prawej strony czerwone pasy,a w środku pas biały. Znajdują się tam również niezwykłe, wyrzeźbione przez fale Pacyfiku, duże jaskinie.
Jest to nasza ostatnia miejscówka w Peru. Urlop dość szybko się kończy, a że sposób podróżowania na tzw ,,stand by” nie pozwala wybierać sobie ot tak lotów, musimy kierować się do Limy, skąd wylatujemy do Krakowa. Nie decydujemy się z Madzią zwiedzać miasta. Zdecydowanie więcej wrażeń wolimy sobie zostawić z przyrodniczych rejonów, stwierdziłyśmy że Lima mogłaby to ,,zepsuć”. ;)