W Damaszku byliśmy dwa razy: na początku podróży po Syrii, kiedy chcieliśmy się udac do Bosry i nam to nie wyszło oraz drugi raz, zanim wyjechaliśmy do Libanu.
W Damaszku, mimo, że to miasto, odpoczywaliśmy, ale jak typowi turyści: na narghilii oraz przy gorącej i słodkiej herbacie z kartami do gry w rękach. Podczas tej wizyty, brakowało mi typowo jordańskiej, herbaty z miętą. Ach co to był za smak!
Damaszek to spore miasto. Tutaj złapało nas ostateczne, zakupowe szaleństwo, któremu cięzko było się oprzeć, szczególnie w souqowych okolicach. Eksplorowaliśmy głównie stare miasto ze słynnym meczetem Umajjadów. Miałam w końcu okazję na własne oczy zobaczyć ażuryw architekturze, o których wcześniej czytałam w literaturze i które widziałam na bardzo ciekawej wystawie w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Meczet robi wrazenie nie tylko powierzchnią i posadzką w głównej nawie. Przede wszystkim zaskakuje życiem społecznym jakie mamy szansę tam obserwować.
Kiedyś wydawało mi się, ze meczet jest jak kościół katolicki, tyle, że dla muzułmanów. Podczas tej podróży dobitnie zauważyłam, ze jest czymś zupełnie innego wymiaru. To nie tylko miejsce modlitwy i medytacji. Meczet to przede wszystkim miejsce życia: spotkań rodzinnych, czytania gazety, rozmów z przechodniami. Zaskakujące jak wiele funkcji, tak pominiętych u nas, można tam zaobserwować.
Lubię w takich miejscach przysiąść na chwilę i obserwować. Wtopienie się w tłum nie jest łatwe, ale możliwe jest spokojne przyglądanie się odwiedzającym, nie tylko obcokrajowcom.